środa, 20 lutego 2019

Od Manon c.d: Satoru

Następnego dnia wszystkie Czarnodziobe zebrały się na polanie, aby omówić strategie działania; plan był prosty, dostać się do najbardziej chronionej biblioteki w całym mieście, aby wykraść księgi, w której zostały spisane po kolei wszystkie wiedźmy; Czarnodziobe, Żelaznozębne i Crochan. Do Czarnodziobych dołączyły kolejno następczynie tych klanów wraz w innymi; Bellatrice Żelaznozębna oraz Ionia Crochan. Plan może wydawał się prosty, ale ciężko było przejść te wszystkie zabezpieczenia bez uprzedniej narady. Dzień w Magnolii zapowiadał się niezwykle dobrze, Manon otoczona aurą gniewu, niczym prawdziwa Czarnodzioba powodowała strach na oczach każdej wiedźmy, która stanęła jej na drodze. Cassiopeia Czarnodzioba, kobieta, która jako jedyna podziwiała Manon za to, że jest w stanie dążyć ścieżką prawości, również przybyła do Magnolii, lecz z zupełnie innych powodów. Kiedyś sama była na tyle głupia, aby zakochać się w mężczyźnie, lecz ich ścieżki nie zostały sobie przedstawione na dłuższy okres czasu; przeżyła cudowne chwile, lecz gdzieś w głębi serca wierzyła, że miłość, która łączyła tą dwójkę, była inna, silniejsza, trwalsza i nie do zerwania. Mimo, że jeszcze niedawno kazała jej wyzbyć się ów emocji, to zauważyła, że białowłosa stała się przez nie lepsza, a w jej oczach zawsze igrały młodzieńcze ogniki, które powodowały radość. Cassiopeia wiedziała, że miłość do Satoru była jedyną rzeczą, która sprawiała, że dziewczyna nie stawała się swoją własną babką; okrutną, czarnowłosą jędzą, widzącą jedynie czubek własnego nosa. Chciała, aby dziewczyna pozostała taka na zawsze, aby nie została bestią, którą tak bardzo próbuje z niej zrobić Rhiannon. Starsza wiedźma dobrze pamiętała matkę naszej białowłosej, Lothian była taka sama, jaka teraz jest Manon, powoli wnosiła dobro do Klanu, uczyła wszystkich, że gniew nie jest rozwiązaniem, że z ludźmi można żyć i że możemy wzajemnie sobie pomagać; Czarnodziobe tworzyłyby różne lekarstwa, ponieważ zielarstwo opanowały do perfekcji, a w zamian uczyłyby się technologii, którą tak szybko rozwijała rasa ludzka; przepłaciła to życiem, aczkolwiek uratowała swoją córeczkę, kropka w kropkę taką samą, tyle, że białowłosą. Cassiopeia przybyła tylko w jednym celu, aby odnaleźć chłopaka z wdzięcznym imieniem Satoru, ponieważ tylko on mógł teraz odczynić przemianę srogiej Następczyni; budząc na nowo w niej uczucia, które teraz spadły w otchłań jej pamięci. Bajka niczym jak w Śpiącej Królewnie? Cóż, moglibyśmy tak gdybać, ponieważ sytuacja była nieco podobna, aczkolwiek Aurora nie miała w zwyczaju mordować wszystkiego, co miało czelność przed nią oddychać. Cassiopeia stała pod dębem i zastanawiała się gdzie powinna szukać, ponieważ w tym mieście było tyle domów, iż można było dostać szału na samą myśl, o ich odwiedzeniu; tymczasem wpatrywała się również w Manon, która z dumą nosiła cierniową koronę, sugerującą, że jest teraz kimś równym samem Rhiannon; babka hojnie ją wynagrodziła, lecz jakim kosztem. Zabijając w niej emocje, które dopiero zaczęły się rozwijać, wydostały z dziewczyny prawdziwego demona.
- TO YOSHIDAA! - wrzasnął na całe gardło pewien mężczyzna, znajdujący się w krzakach nieopodal ich legowiska, odkrywając przy tym również własną pozycję i pozycję osoby obok, która wydawała się właśnie polować na Czarnodziobe. Wszystkie kobiety rzuciły się na raz na dwójkę mężczyzn, po czym przyprowadzono ich pod oblicze białowłosej "wice Matrony", nie mieli szans z takim gmachem wiedźm; przypominam, że miały posiłki; pomoc Żelaznozębnych o oczach szlachetnej stali oraz Crochan, których tęczówki miały martwy, czarny kolor. Asterin aż się wzdrygnęła, gdy okazało się, że jednym z mężczyzn był Satoru; obiekt westchnień ich nowej przywódczyni; czujnie obserwowała reakcję białowłosej, lecz ta stała niewzruszona niczym głaz.
- Jak wam na imię i kim jesteście? - warknęła, ale poczuła, że gdy tylko złapała kontakt wzrokowy z brunetem, który spoglądał na nią z taką.. ufnością, zaczęła drżeć, a na skórze pojawiła się tak zwana "gęsia skórka", nie do końca rozumiała reakcję swojego organizmu, może zatruła się wcześniej zjedzonymi grzybami, które znalazły wiedźmy w lesie. Runy na jej ciele zaczęły świecić żywym, czerwonym blaskiem, aż chwilowo rozbolała ją przez to głowa.
- Co będę z tego miał, gdy odpowiem takim gównom jak wam? - odezwał się mężczyzna obok bruneta, wydawał się być młodszy, przez to pewnie mniej doświadczony w łowiectwie, mało słyszał o krwawych opowieściach Czarnodziobych.
- Ściąć go - wymamrotała białowłosa bez żadnych emocji, Kathera, ich klanowy kat, wzięła do ręki ostrą siekierę, którą uprzednio bardzo ładnie wyostrzyła; ostrze było w stanie przeciąć całe drzewo na pół, bez potrzeby większego zamachnięcia. Druga Matrona Klanu Czarnodziobych i tak wykazała się wielką skruchą, mogła powoli i spokojnie odcinać części ciała młodzieńca, aby wykarmić głodne wiedźmy, ponieważ tak młode mięso; zawierało wiele białka; cóż, pewnie i tak zjedzą go już po fakcie.
- Nie, proszę, Manon - w tym momencie Asterin głucho syknęła na bruneta, jakby miała ochotę go rozszarpać na strzępy, mimo, że wydawał się być łagodny; o dziwo nawet ostrzegł ich przed strzałami, zrobionymi z jarzębinowego drzewa; jedynego, którego działanie mogło uśmiercić Czarownice od razu, nawet, gdyby było to jedynie drobne zadraśnięcie. Do Białowłosej dotarły chyba tylko urywki tych słów: Manon? Skąd ten mężczyzna wiedział, jak dziewczyna miała na imię? W tym momencie odwróciła się podejrzliwie do chłopaka i otagowała go wzrokiem wzdłuż, ciągle milcząc, lecz tymczasem wtrąciła się Asterin.
- Jak śmiesz wymawiać imię naszej Matrony na głos - dziewczyna prawie rzuciła się na bruneta, lecz przytrzymały ją dwie inne Czarnodziobe. Ciało Manon drżało coraz bardziej, jakby ukrywały jakąś prawdę, która miała ochotę wydostać się na światło dzienne, lecz z całego serca nie mogła.
- Zamknijcie ich w lochach, jutro zdecyduje co z nimi zrobić - Manon warknęła ozięble i wysunęła swoje metalowe pazury, które ostatnimi czasy stały się coraz dłuższe i coraz bardziej ostre, niczym siekiera, która miała spocząć na karku młodego łowcy. Cassiopeia Czarnodzioba przyglądała się wszystkiemu w spokoju, już wiedziała co ma zrobić.
~~*~~
Pod osłoną nocy, starsza wiedźma, bardzo doświadczona i złowrogo spoglądająca na wszystkich,pełnokrwista Czarnodzioba, wykradła się do lochów, które były strzeżone przez czarnookie Crochan; podała im więc wywar, który bardzo szybko powodował mocny sen; była zielarką i to jaką! Miała w końcu kilkadziesiąt lat, aby móc doskonalić swoje umiejętności w tej dziedzinie, ale wracając, obaj mężczyźni zostali zakłuci w kajdany, które posiadały ostre szpilki; z każdym ich ruchem ostrze raniło ich skórę coraz bardziej, przez co odechciewało się dalszej walki, to wszystko na zlecenie samej Asterin, która pałała ogromną nienawiścią do Satoru; nie chciała znowu stracić Manon, albo nie chciała stracić TAK NA NOWO PRZEKLĘCIE ZŁEJ Manon. Dwaj Yoshidowie spojrzeli na wiedźmę zrezygnowanym wzrokiem; Cassiopeia widziała smutek w oczach błękitnookiego, który zapewne nie wiedział, co ma myśleć; pewnie wpajał sobie, że Manon już go nie kocha i że był to jedynie jeden wielki żart, oj wielki błąd chłopcze.
- W taką miłość, jaka was łączy; nie wolno wątpić, drogi człowieku - powiedziała tonem doświadczonej kobiety, która wydawała się być tak majestatycznie mądra, że aż same sowy głupiały na jej widok - Manon nie jest sobą - mówiła spoglądając przy okazji na reakcję drugiego Yoshidy, który zapewne domyślał się już co tu się dzieje - Jej przemiana spowodowana jest emocjami, z którymi nie potrafiła sobie poradzić, nie wiń jej za to, to Czarnodzioba, emocje nie są wpisane w jej krew. Nie pamięta kim jesteś, bo jej ciało przejął pradawny duch, to reakcja obronna, dostała informację, że dobrze żyje ci się z inną, załamała się - westchnęła, tłumacząc po kolei brunetowi wszystkie fakty, nie powinna się mieszać, ale nie mogła tak tego zostawić, chciała, aby chociaż jedna miłosna historia, pomiędzy wiedźmą a człowiekiem, miała szczęśliwe zakończenie - Zrób z tą informacją co chcesz - Cassiopeia Czarnodzioba ukłoniła się przed Satoru, przekazując mu tym deklaracje, że przyjmuje go do ich wiedźmiego świata, po czym rozpłynęła się w powietrzu, został po niej jedynie siwy dym palonych papierosów.

Satoru? BEZ NA DZIE JA


ilość słów: 1227

wtorek, 19 lutego 2019

Od Manon c.d: Satoru

Dni mijały nieubłagalnie szybko dla naszej Czarnodziobej, a ta nie mogła znaleźć nawet ani jednego pretekstu, który pozwoliłby opuścić jej drugą stronę oceanu. Jeszcze te myśli, myśli, które przeszywały ją na wskroś, zabijały od środka i powodowały, że dziewczyna nie mogła racjonalnie myśleć. W przeciągu tych dwóch dni od powrotu Manon, zaczęło się zbieranie po lesie różnych ziół, zmarzniętych jagód po jesieni lub patyków zdatnych do rozpalenia ogniska, aby ciężarne wiedźmy miały odpowiednią opiekę; w końcu to w nich siedzą zalążki odbudowania imperium i ostatnia nadzieja dla Klanu. W każdym bądź razie białowłosej wszystko wychodziło tak dennie, wolno i niechętnie, w jej głowie wciąż przyćmiewała informacja o tym, że do miasta wparowała Emilia. Emilia, o której nigdy wcześniej nie słyszała, ale dowiedziała się, że była dziewczyną Satoru w dawnych dziejach; była tym, kim Manon powinna być, a siedzi gdzieś hen daleko. Niby nie powinna się martwić, ale sam fakt o tym, że nie wiedziała nic o tej kobiecie, o jej planach, zamiarach czy nawet nie wiedziała, jak wygląda, napawał ją strachem; ponownie stawała się tym, przed kim próbowała uciec, jej serce zamarzało niczym zbierane przez nią zioła, na nowo uczyła się być Czarnodziobą, zaczynała z każdym dniem zapominać, co napisała naszemu brunetowi na kartce; było to wtedy ludzkie zachowanie, całkowicie ludzkie, a Manon przecież nie była człowiekiem. Może lepiej byłoby Satoru, gdyby na nowo pokochał Emilię? Ta myśl spędzała sen z powiek dziewczynie jeszcze przez kolejne dwa dni, coraz mniej miała ochotę wracać, gdyż jej sercem znów zapanowała ówczesna pustka.
- Nie ma się co nad tym tak zastanawiać - zza jej pleców wyrosła Cassiopeia; osoba, która jako jedyna starała się zrozumieć Manon i jej uczucia. Dziewczyna cieszyła się, że posiadała chociaż jedną osobę, która mogła wspierać ją w tych trudnych chwilach; była rozerwana, rozerwana pomiędzy ludzką naturą, którą tak dzielnie próbowała się nauczyć, a tą wrodzoną, typowym, bestialskim DNA, zdolnym jedynie mordować. - Kochasz go, niestety, współczuję - zaśmiała się pod nosem starsza wiedźma, która wcześniej opowiedziała Manon, że sama miała romans z człowiekiem; kiedyś, bardzo dawno temu, gdy za jej dziewictwo można było się pokroić. Była kobietą niezwykle urodziwa, przepiękna, a zakochała się w zwykłym człowieku, zupełnie jak matka Manon. Mieli przelotny romans, ale to wszystko, mężczyzna chwilę później ożenił się z bogatą arystokratką, która nie miała metalowych pazurów, którymi mogła grozić nawet samemu Gran Domie. - Ludzka miłość jest bardzo.. Ulotna. Wystarczy czas, który wszystko weryfikuje, ponieważ ludzie, to gorsze bestie od nas, Manon. Oni zamiast zabijać, to każą umierać w męczarniach; a nic nie równa się bólowi psychicznemu, tego w środku, który właśnie zżera twoje ostatnie nadzieje - mówiąc to podała papierosa naszej białowłosej, która po spotkaniu z Satoru zaprzysięgła sobie, że już więcej go nie tknie; wzięła go ostrożnie i podpaliła drugi koniec, ewidentnie zrezygnowana własnym życiem. Kopnęła kamień,  który śmiał się właśnie stanąć jej na drodze i zaczęła warczeć, niczym syrena, która ma ochotę wypatroszyć pierwszego, napotkanego rybaka; ta miłość ją niszczyła. Paląc zaczęła drapać drewno, aby dać upust emocjom; chwilę później połowa drzew została pozbawiona większości kory, która została z premedytacją zdrapana. Cassiopeia przyglądała się temu wszystkiemu już w milczeniu, ponieważ sama dobrze wiedziała, że strata to najgorszy ból, jakiego można doświadczyć, a przecież chciała przed tym uchronić Białowłosą.
~~*~~
Minął dzień piąty, od kiedy dziewczyna znalazła się w Klanie. Znowu zaczęła polować, cieszyć się zapachem krwi i stawała się coraz bardziej.. Dzika. Podczas codziennych ćwiczeń i pojedynków zawsze wygrywała, nawet Asterin nie mogła oprzeć się dzikiej furii, która emanowała z przyszłej następczyni; w każdej z nich doszukiwała się Emilii i w każdej z nich ją widziała, dlatego tak łatwo udawało jej się wygrać; nie widziała Czarnodziobych, tylko wrogów, których starała się po kolei zabijać. Większość wiedźm po starciu z białowłosą, musiała skorzystać z pomocy medyka, ponieważ rany, których doznały, nadawały się do szycia.
- Jestem z Ciebie dumna, Manon, będziesz idealną następczynią - mówiąc to, Rhiannon Czarnodzioba, głowa klanu Czarnodziobych, najbardziej dzikich i rządnych mordu wiedźm w historii, nałożyła na głowę białowłosej czarną, cierniową koronę, która miała świadczyć o tym, że od dzisiaj, mimo, że nie włada sama, staje się kimś na równi z samą Matroną. Cassiopeia widziala emanującą złość od dziewczyny, tak wielką, że byłaby w stanie sama przedrzeć się przez wojsko Rady Magii bez najmniejszego szwanku. Dziewczyna z samego rana wysłała el diablo na zwiad, miał powiedzieć jej co dzieje się u Satoru, czy.. Czy trzymają się blisko z Emilią. Lecz gdy wrócił, świat kobiety odwrócił się do góry nogami. Wywerna stała z głową spuszczoną ku dołowi, jakby próbowała uniknąć kontaktu wzrokowego z Manon.. Chciała coś ukryć, ale sama jej reakcja dała znać kobiecie, że jest bardzo źle.
- NIECH TO SZLAG - warknęła tak okropnie, że jej ryk mało przypominał głos człowieka, a nawet samej wiedźmy. Ze skóry dziewczyny, dotąd bladej, emanował czarny cień śmierci, ukazując jej przemianę. Przemiany wiedźm następują rzadko, zwykle potrzeba na to ogromu emocji, jakby wewnętrzna, wiedźmia natura potrzebowała centralnego bodźca, informacji, żeby zbudzić pradawną magię do ochrony Klanu. Ciało dziewczyny przykryły czerwone, stare jak świat wiedźmie runy, jej oczy emanowały czystym złotem, świeciły się nawet z jasnym blaskiem księżyca; nie były już żółte, one wręcz świeciły niczym słońce, oślepiając osoby, które chciały prosto w nie spojrzeć. Przemiana w Wiedźmę z Salem wyzbywała z emocji, kobieta nie była już Manon, jej ciało przeszył pradawny duch, duch, który nie wiedział co to empatia i nigdy nie mógł się dowiedzieć. Jej wspomnienia zostały przykryte magią, ciężko było odwrócić przemianę, gdy już taka miała miejsce; była reakcją obronną każdej wiedźmy, lecz tylko matronowa krew w Klanie, mogła cieszyć się aż takim ogromem mocy. Twarz dziewczyny zwykle ostra, aczkolwiek z akcentem, który ukazywał ukrytą dobroć zniknęła, zastąpił ją grymas złości, czystego mordu i chęci do plądrowania niewinnych.
~~*~~
Wiedźmy wypłynęły w nocy, na ich czele nie stała już Asterin, a sama Manon w cierniowej koronie, potwór w wiedźmiej skórze. Wracały na drugą stronę oceanu, aby znów napadać, zabijać i szczycić się podbojami, niczym wikingowie. Pozbywały życia kolejne wioski, powoli i spokojnie. Chowały się w lasach, Rada Magii nie mogła ich znaleźć, ponieważ las był ich domem, znały na wskroś wszystkie sztuczki i pułapki, które można było wykorzystać przeciwko innym; w starciu z naturą nawet sama magia nie da rady. Dziewczyna czuła się z tym dobrze, uśmiechała się piekielnie, niczym metresa samego Diabła.
- Manon co ty na to, aby odwiedzić pewne miejsce? - zapytała Asterin, ale nie oczekiwała odpowiedzi. Złapała Następczynie za dłoń, zakończoną ostrymi, metalowymi pazurami i kazała podążać za nią. Manon nie rozumiała, gdzie idą, ale Asterin była jej zaufaną osobą, więc ostatecznie zgodziła się. Stanęły przed domem, który coś przypominał naszej białowłosej, aczkolwiek dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć dostatecznie co; może kiedyś plądrowała ów dom? Zajrzały przez okno i zobaczyły trzech mężczyzn i jedną kobietę; kobieta ta siedziała obok bruneta i ewidentnie próbowała wpoić się z nim w jakąś relację; Manon czuła się dziwnie, miała ochotę zabić tą kobietę, aczkolwiek nie rozumiała za co; możliwe, że chęć mordu już tak nią zawładnęła, że bezsensownie chciała pozabijać wszystkich, lecz wiadomość o tym, że wiedźmy znów wróciły do ich miasta szybko się rozprzestrzeniła, ponieważ ilość śmiertelnych ofiar również szybko poszła w górę. Wszyscy wiedzieli, że tu są, nie mogły tak po prostu wbić się do kogoś w centrum miasta. Manon jeszcze raz spojrzała na całą rodzinę, po czym odwróciła się i tak po prostu odeszła. Przypuszczenia Asterin potwierdziły się, Manon nic nie pamiętała. Kuzynka naszej następczyni wróciła z nią do obozu, które rozbiły w środku lasu uśmiechając się na tą informację złowieszczo.

Hehhe jednak żenada D: Satoru?

ilość słów: 1235

piątek, 25 listopada 2016

Od Keny

Spacerowałam spokojnie po lesie. Była noc, a korony drzew dodatkowo zasłaniały światło księżyca. Jego niewielkie smugi przedzierały się przez gałęzie opadając na wilgotną, zmarzniętą ściółkę. Wystające z ziemi korzenie nadawały dodatkowo mrocznego klimatu temu miejscu, a przy okazji stanowiły spore utrudnienie w przemieszczaniu się. Mokre liście cicho szeleściły pod moimi butami rosząc je dodatkowo wodą.
Po chwili wyszłam na otwartą przestrzeń polany. Pokryta była łagodną łuną księżyca. Widoczna była prawie całkowicie jego czerwonawa tarcza. Takie zjawisko zdarzało się raz na kilka lat. Niektórzy wierzyli, że pojawianie się srebrnego globu w innych kolorach niż tego naturalnego, miało jakieś specjalne znaczenie i coś oznaczało. Być może tak właśnie było. Czemu by w to nie wierzyć?
Nagle usłyszałam za sobą jakiś hałas. W głębi lasu coś się poruszyło. Mogło to być jakieś dzikie zwierzę, a równie dobrze jakiś człowiek. Wykrzyknęłam z lekkim przerażeniem w głosie:
— Jest tam kto?!
Odpowiedziała mi nienaturalna cisza. Zebrałam się i szybkim krokiem postanowiłam opuścić to miejsce. Cokolwiek to było chyba nie powinnam tu dłużej przebywać.

< Ktoś chętny? >

wtorek, 22 listopada 2016

Mag Powietrza

 Kena Deverhe

People die every day


Imię: Kena
Nazwisko: Deverhe
Wiek: 16 lat
Charakter:Kena jest zwykle oazą spokoju. Poważną i cichą. Są to jednak tylko pozory, gdyż dziewczyna szybko się denerwuje. Negatywne emocje zawsze stara się trzymać w sobie, choć niekoniecznie jest to dla niej dobre, a gdy już wybuchnie może okazać się prawdziwą burzą z piorunami. Rzadko kiedy się śmieje, bo zwyczajnie nie ma do tego powodów. Nie jest zbyt rozmowna, a z osobami, których zbyt dobrze nie zna, trudno jej znaleźć ciekawe tematy. 
Z początku zawsze jest nieco nieśmiała i skryta, co jest spowodowane jej brakiem zaufania do ludzi i dokładną obserwacją otoczenia. Przekonanie jej do kogoś może trwać naprawdę długo, jednak kiedy już komuś ufa jest wobec niego lojalna. Dotrzymuje danego słowa i powierzone jej tajemnice zachowuje w sekrecie, chyba, że ma ważny powód żeby je wydać. Cechą, której nie lubi ujawniać jest jej wrażliwość. Dzięki niej i temu, przez co już przeszła, wykształciła się w niej empatia, która pozwala jej postawić się w cudzej sytuacji. 
Kiedyś lubiła towarzystwo, ale po pewnym czasie zaczęło się to zmieniać i poczęła izolować się od ludzi. Teraz zdecydowanie bardziej woli samotność lub przebywanie w gronie jednej, dwóch osób, co pozwala jej się w miarę wyciszyć. Nie szuka przyjaciół na siłę, a jeśli już takowych posiada, to choć na co dzień tego nie pokazuje, jest gotowa dla nich na poświęcenia. 
Kiedy coś ją zaciekawi staje się dociekliwa, chcąc poznać jak najwięcej informacji na dany temat. Posiada niewielkie zdolności aktorskie, jednak kłamanie przychodzi jej z dużą łatwością. Co nie oznacza, że często korzysta z tej zdolności. Chociaż bardzo dobrze potrafi postawić się w czyjejś sytuacji, ból obcych zwykle prawie wcale nie wywołuje w niej żadnych emocji. Dopadło ja coś na kształt znieczulicy. W końcu każdy musi trochę po cierpieć. Szczerze nienawidzi też, kiedy ktoś mówi jej co ma robić. Ma trochę masochistyczne i sadystyczne zapędy. 
Nie przepada za dziećmi. A raczej denerwuje ją ich beztroska i naiwność, choć te wychowywane na ulicy zdają się być znacznie doroślejsze. 
Noc, ciała niebieskie, a w szczególności księżyc ja uspokajają i potrafią wywołać prawdziwą fascynację, a zarazem melancholię. Widok krwi również jej nie odstrasza. Jej dziwna osoba od dawna czuła zainteresowanie rdzawą substancją. Tak samo jak nożami czy sztyletami. Kena długo potrafi trzymać w sobie urazy do kogoś, by w końcu móc się ich pozbyć w formie zemsty. Jeśli tylko nadarzyłaby się okazja. Dziewczyna zawsze, niestrudzenie dąży do wyznaczonych sobie celów. 
Żywioł: Powietrze
Partner: Brak. Nigdy nikogo nie miała i jej się do tego nie spieszy. Miłość uważa za ułudę i kłamstwo. Coś, co potrafi przysporzyć tylko bólu, by następnie zniknąć. Zupełnie jak zauroczenie. 
Rodzina: Mieszka razem z matką i ojcem oraz swoją przybraną siostrą. Obydwoje z jej rodziców są magami innych żywiołów.
Broń: ---
Przedmioty: ---
Czarne Moce: ---
Czarna waluta: 150BE 
Ranga: Początkująca
Zwierzę: Jedynym jej towarzyszem jest zwykły kruk. Nieco większy od przeciętnego ptaka tego gatunku. 
Inne: 
- praktycznie zawsze ma zimne dłonie, czy jest upał czy chłód. Nie robi to różnicy; 
- nienawidzi tytoniu oraz malin; 
- jej ulubionymi barwami są szary, srebrny i platynowy; 
- ma lęk wysokości; 
- posiada dobrze wykształcony słuch muzyczny i lubi szkicować; 
- nie przepada za osobami (szczególnie kobietami), które są zadufane i zapatrzone w siebie; 
- boi się ludzi (w szczególności mężczyzn), którzy chociażby swoim wyglądem czy chodem sprawiają wrażenie bycia pod wpływem alkoholu. Jeśli tylko spotyka osobę, która nadużywa napojów wyskokowych stara się trzymać od niej z daleka. Ma to związek, z kilkoma incydentami z jej przeszłości; 
- unika kontaktu cielesnego z nieznajomymi, a z osobami, które już zna też często ogranicza się z bliskością. Nie jest to jakaś fobia, ale zwyczajnie nie czuje się z tym najlepiej; 
- boi się igieł oraz cewek czy przedmiotów, które je przypominają; 
- jeśli nagle zostanie wrzucona do wody, ze strachu wynikającego z niewielkiej umiejętności pływania, może zacząć się topić jeśli nie sięga dna; 
- boi się, że te sny, które udaje jej się zapamiętać (zwykle są to koszmary) kiedyś się spełnią. A jest tak, ponieważ niektóre z nich już się wydarzyły jakiś czas po wyśnieniu; 
- stara się też nie rozmawiać na temat seksu. Nie tyle boi się tego tematu, co czuje się przy tym niezręcznie
Inne zdjęcia: ---
Email: selenja.pies@gmail.com
Steruje: koniarka01


sobota, 1 października 2016

Od Nathana CD Rosemary

Szliśmy lasem jeszcze dobrą chwilę. Milczeliśmy. Miałem wrażenie, że czas się ciągnie, że minęła wieczność zanim las się przerzedził i weszliśmy na niewielką  polanę. Pośrodku polany wznosiła się niewielka chatka, wykonana w całości z drewna. Dookoła rosła trawa, miejsce wyglądało bardzo miło oraz dziko.
Rose przeprowadziła mnie już wydeptaną ścieżką do swojego skromnego domu. Spojrzałem w górę. Chata miała pewnie 2 piętra. Z kominka unosił się dym, który ogrzewał powietrze wokół. Pachniało dymem. 
Dziewczyna otworzyła drzwi przede mną.
- Wchodź.
- To nie ja powinienem tobie otworzyć drzwi, madame?
Wzruszyła ramionami.
Wszedłem do domu. Dom był wesoło ozdobiony, a w kominku wesoło trzaskał ogień, który utrzymywał całe ciepło. Nikogo nie był w pokoju. Ktoś krzątał się po kuchni. Zapewne jej matka, czy kto inny. 
- Z kim mieszkasz?
- Z ojcem.
Czyli jednak nie jej matka gotuje. 

<Rose?>

piątek, 30 września 2016

Od Rosemary CD Nathana

Siedziałam w lesie już dobre kilka godzin ćwicząc.
Podnosiłam się na wysokość kilku centymetrów, po czym wirując unosiłam się na wysokość dwóch metrów. Niesamowite uczucie. Kilka razy zaśmiałam się na głos.
Moje małpki również były zachwycone. Przy wirach moje warkocze latały w okół mojej głowy, a małpki czepiające się ich z całej siły były po prostu zachwycone takim obrotem akcji. Co chwilę wydawały odgłosy podobne do pisków.
- Już cichutko - powiedziałam im cicho, ale chwilkę później sama się zaśmiałam.
Opadłam powoli na ziemię.
Z ciemności dobiegł głos:
- Ktoś lubi się błąkać po nocy
Odwróciłam się błyskawicznie, nie dla tego, że się przestraszyłam, ale raczej zdziwiłam.
Do tego lasu zazwyczaj nie chodzą ludzie. 
- Cześć - uśmiechnęłam się szeroko.
Podeszłam do niego.
- Hej, jak się nazywasz? - spytał
- Ja zadaje pytania - poprawiłam go cicho - jesteś na naszym terenie. 
- Skąd wiesz, że nie jestem stąd?
- To dość oczywiste - popatrzyłam wymownie na jego strój. Kim jesteś?
- Jestem Nathan, mag ziemi.
Cała podejrzliwość zniknęła w jednej chwili. Wróciła ufna Rose.
- Miło mi poznać, jestem Rosemary
- Mag powietrza?
- Oczywiście. Co robisz tu o takiej potrze?
- No cóż... - bąknął - nieco zabłądziłem.
- Chodź do mnie, będziesz mógł się przespać czy coś.
- Dopiero mnie poznałaś. Zapraszasz obcego faceta do domu?
- Tak, pewnie i tak jestem od Ciebie silniejsza.
Mruknął coś niewyraźnie.
Znów się uśmiechnęłam.
- To co idziemy?
Przytaknął.
Poprowadziłam go ścieżką przez las.

<Nathan?>

Od Nathana do Rosemary

Wszedłem do lasu. O tej porze robiło się już ciemno. Niebo było w odcieniu szarości, a drzewa uginały się coraz mocniej od wiatru. Co jakiś czas słyszałem znajome mi skrzypienie. Wzdrygnąłem się. Nie przepadam za ciemnością. Gdybym był bardziej zaawansowanym magiem, pewnie dałbym sobie radę z lękiem, wiedząc, że może mnie ochronić moc. A ja jestem tylko początkowym magiem. Bardzo fajnie.
Trzeba było sobie polepszyć ten poziom, usłyszałem głos w głowie. 
Zamknij się. 
Z kieszeni kurtki wyciągnąłem moją towarzyszkę. Gdyby była człowiekiem zapewne by się teraz uśmiechnęła. 
- Nie śmiej się - mruknąłem do niej, udając obrażonego.
Za krzakami usłyszałem jakiś szelest. Ledwo było cokolwiek widać. Jednakże pomiędzy drzewami dostrzegłem jakąś postać.
Nie widziałem szczegółów. 
Nie wiedziałem jakiej płci jest ta osoba. Ale po sylwetce rozpoznałem w niej kobietę. 
Bezszelestnie schowałem się za krzakiem, obserwując jej poczynania. Najwyraźniej ćwiczyła. 
Wyszedłem zza krzaka.
- Ktoś tu lubi się błąkać po nocy - stwierdziłem.

<Rose?>