Spacerowałam spokojnie po lesie. Była noc, a korony drzew dodatkowo zasłaniały światło księżyca. Jego niewielkie smugi przedzierały się przez gałęzie opadając na wilgotną, zmarzniętą ściółkę. Wystające z ziemi korzenie nadawały dodatkowo mrocznego klimatu temu miejscu, a przy okazji stanowiły spore utrudnienie w przemieszczaniu się. Mokre liście cicho szeleściły pod moimi butami rosząc je dodatkowo wodą.
Po chwili wyszłam na otwartą przestrzeń polany. Pokryta była łagodną łuną księżyca. Widoczna była prawie całkowicie jego czerwonawa tarcza. Takie zjawisko zdarzało się raz na kilka lat. Niektórzy wierzyli, że pojawianie się srebrnego globu w innych kolorach niż tego naturalnego, miało jakieś specjalne znaczenie i coś oznaczało. Być może tak właśnie było. Czemu by w to nie wierzyć?
Nagle usłyszałam za sobą jakiś hałas. W głębi lasu coś się poruszyło. Mogło to być jakieś dzikie zwierzę, a równie dobrze jakiś człowiek. Wykrzyknęłam z lekkim przerażeniem w głosie:
— Jest tam kto?!
Odpowiedziała mi nienaturalna cisza. Zebrałam się i szybkim krokiem postanowiłam opuścić to miejsce. Cokolwiek to było chyba nie powinnam tu dłużej przebywać.
< Ktoś chętny? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz