piątek, 15 kwietnia 2016

Od Larissy

Dzień zapowiadał się pięknie.
Dla mnie pięknie to wtedy, kiedy leje jak z cebra.
Słońce jest takie monotonne... Codziennie świeci.
Ale w sumie gdyby zgasło, to wszyscy by umarli, więc nie ma na co narzekać.
Było już popołudnie, jednak ja nie zamierzałam spotykać się z moimi 'ukochanymi' braćmi. Jednak chyba muszę się gdzieś wyrwać.
Wyszłam z pokoju jakby nigdy nic.
Przechodząc przez drzwi usłyszałam głos Damona.
- Larissa, a ty dokąd?
- A co Cię to obchodzi?
Wyminęłam go w drzwiach i wyszłam. Kiedy usłyszałam kroki brata, przyśpieszyłam. Nie chciałam, żeby mnie złapał.
Jestem szybsza od niego, więc wyprzedzenie go nie stanowi dla mnie żadnego, nawet najmniejszego problemu.
Po chwili biegania usłyszałam jak Damon staje.
Zawrócił. Uff...
Weszłam do centrum miasta.
Na każdej uliczce miasta panował ruch.
Ludzie kupowali rzeczy.
Inni się kłócili ze sprzedawcami, że za drogo sprzedają.
Dzieci błagały rodziców o cukierki, plątając się pod nogami.
Sprzedawcy krzyczeli, że ich produkty są najlepsze. Chociaż sama w to nie wierzę. Jakiś facet sprzedawał jabłka, które, były totalnie zgniłe, lub poobijane (ja jednak wolę nawet tą drugą opcje). Nie ma to jak się trochę po przechwalać...
Minęła mnie dziewczynka z mamą. Dziewczynka łapała matkę za nogi, by ta nie mogła iść dalej, bo chciała by mama kupiła jej cukierki. Oczywiście mama próbowała wytłumaczyć jej, że cukierki nie są zdrowe, ale tamta jej nie słuchała.
Wtedy poczułam, że ktoś we mnie czymś rzucił, być może przewrócił na mnie kosz z rzeczami, ale znając niektórych ludzi, którzy tutaj mieszkają to druga opcja jest prawie niemożliwa.
Kształt był okrągły. To owoc, to jest akurat pewne.
Wzięłam do ręki owoc, który przed chwilą ktoś we mnie rzucił. Jabłko. Widać było, że nie jest kupione z tego straganu ze zgniłymi (dobrze, może być poobijanymi) jabłkami.
Obróciłam się , szukając wzrokiem osoby, która to zrobiła.

 [Ktoś? Proszę o nie rzucanie we mnie jabłkami! Dziękuję.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz