poniedziałek, 5 września 2016

Od Aaron'a C.D Jacob'a

Wpatrywałem się w niego tępo szukając jakichkolwiek oznak zidiocenia jego osoby.
Jak można wydać tyle na głupią szybę. Żeby ona była chociaż antywłamaniowa czy coś. Jednak była wyjątkowo kruchym kawałkiem szkła, którego jedynym sukcesem były obrażenia mojej głowy. Pomijając głupotę właściciela studia tatuaży to ciekawe skąd ja teraz miałem wziąc pieniądze
- Nie mam nic przy sobie... - odparłem cicho coraz bardziej zawstydzony i zażenowany. Nie powinienem mieć pretensji do chłopaka o to, że mnie zostawił. Ja sam zostawiałem go wiele razy, nigdy nie łączyły nas żadne głębsze realcje. Był głupim osiłkiem, a ja osobą, która umiała to wykorzystać.
Niestety mój aktualny towarzysz nie wygłądał na takiego co da się łatwo omotać. Zagryzłem wargi.
- Nie pytam czy masz! Chcę widzieć swoje pieniądze teraz. - jego gniew mieszał się z doprowadzającym mnie do szału rozbawieniem, chociaż równie dobrze mógł nabijać się teraz z własnej głupoty.
Natchniony tą myślą zacząłem szukać w głowie innego sensownego rozwiązania.
- Mieszkam kilka ulic stąd może podszedłbyś ze mną do... - zacząłem urywając po chwili bo noigi tatuażysty zaczęły nieść go w kierunku, z którego sam przyszedłem jakiś czas temu.
Musiało być naprawdę późno ponieważ nocne życie powoli ustępowało miejsca temu dziennemu, gdzie wszyscy odsypiali ostatnie możliwe godziny by udać się do pracy czy szkoły.
Nic dziwnego więc, że sam byłem bliski zaśnięcia.
- Tak w ogóle to jestem Aaron - wyciągnąłem do niego dłoń chcąc zachować resztki stłuczonego wraz z szybą honoru.
- Nie trudź się. Uprzejmością dupy nie uratujesz - zbył mnie robiąc charakterystyczny gest ręką. Rzuciłem mu lekko urażone spojrzenie, żałując próby podjęcia grzeczności i wsadzając ręce do kieszeni ruszyłem przed siebie wyprzedzając wyższego.
- Jacob - rzucił mi wyjątkowo niechętnie przez co jeszcze bardziej pożałowałem rozpoczęcia rozmowy. Kilkanaście minut później byliśmy na miejscu, widziałem jak jego mina ze zdenerwowanej zmienia się w zażenowaną i jakby nieco współczującą. Cóż miejsce, w którym mieszkałem nie było dość... normalne.
Nic dziwnego, skoro wychowywałem się u kobiety, razem z czwórką innych dzieci z czego żadne nie było jej. Poza tym okolica też nie należała do najładniejszych. Bloki wymazane w geście wandalizmu wulgaryzmami lub obrazkami niestosownej treści, poza tym na klatkach schodowych masa śmieci, butelek od alkoholu i niedopałkach po papierosach.
- Oh nie gap się, weźmiesz kasę i tu nie wrócisz - warknąłem poirytowany jego zachowaniem. Nie każdy miał możliwość wychowywania się w dobrych warunkach.
Właściwie nie wiem czemu mnie to denerwowało, w końcu niczyje zdanie nie powinno mnie ni jak obchodzić, a zwłaszcza kogoś kogo ostatni raz widzę.
No przynajmniej mam taką nadzieję, bo koleś z całą pewnością nie wygląda na takiego co by był za zawieraniem przyjaźni. Ja zresztą też nie byłem ku temu pozytywnie nastawiony, przyjaźń to zbyt duże zobowiązanie, za którym nie przepadam.
Doszliśmy do osnutego ciszą podwórka, na którym stał niwielki, jednorodzinny domek. W porównaniu z resztą był naprawdę zadbany. Żadnych zkaz i porządek na zewnątrz.
- Poczekaj - zmarszczyłem brwi szukając po kieszeniach kluczy, naprawdę nie miałem ochoty ślęczeć tu z nim ani chwili dłużej. Mały zardzewiały klucz wsunął się do otworu i wraz z ruchem mojej ręki wydał z siebie charakterystyczny szczęk. Nie oglądając się za moim towarzyszem pobiegłem do drzwi. Bo w sumie gdyby poszedł... Byłoby nawet lepiej.
W mieszkaniu panowała kompletna cisza, wszyscy pogrążeni we śnie nie zdawali sobie sprawy z tego, że mnie nie ma.
I dobrze... Po ostatnich wyskokach nie chciałem by znowu się o mnie martwili, nie byłem tego wart.
Dochodząc do swojego pokoju zatrzymałem się tuż przed drzwiami myśląc o tym, co by było gdybym po prostu do niego nie wyszedł i poszedł spać.
Miałby na tyle odwagi żeby zapukać do drzwi budząc tym agresję sąsiadów? Czy po prostu odpuściłby wiedząc, że dorobi się majątku większego niż ten.
Na to pytanie sam sobie mogłem odpowiedzieć.
Podszedłem do biurka, zaglądając do ukrytej w jego głębi szuflady i wyciągnąłem z niej banknoty. Odliczając potrzebną sumę usłyszałem dość niepokojący dźwięk.
Urywane strzępki rozmów, podniesione głosy i...
Właściwie to byłem niemal pewien, że tamten tatuażysta znowu wpadł przeze mnie w tarapaty.
Z godnością prawdziwego mężczyzny, którym nie byłem w gwoli ścisłości, ponownie opuściłem budynek wypatrując miejsca ataku. Faktycznie dwóch nieznanych mi gości widocznie było poirytowane faktem, nieco lepszego wyglądu stojącego przed nimi chłopaka.
Bo jakby to ująć... Takich ubrań się tutaj po prostu nie nosiło jeśli nie było się rasowym złodziejem na jakiego on nie wyglądał. Z wypisanym na twarzy uporem wypowiadał skierowane wobec nich obelgi, jednak jego ton był wyjątkowo spokojny. Gdyby mnie nie zauważył może wbiegłbym w jakąś boczną alejkę jednak kompletnie zamyślony dopiero po chwili zayważyłem, że pewnie od początku w moją stronę kieruje wściekłe spojrzenie.
- No tak... I kto przez kogo pakuje się w takie gówno - mruknąłem sam do siebie. Ściągnąłem brwi mając ochotę wzruszyć ramionami i odejść.
Ale nie tym razem.
- Zakładam, że to jedna z ciekawszych nocy Twojego życia - zakpiłem ignorując mężczyzn.
- Ty go znasz? - jeden z nich, blondyn, złapał mnie za ramię i przekręcił tak bym stał do niego przodem.
- A my się znamy? - warknąłem z łatwością odpychając jego dłoń, przez co doprowadziłem do mocnej szarpaniny. Chłopak złapał mnie za brzeg koszulki i pociągnął w taki sposób, że rozdarła się ona niemal na pół w efekcie czego ja wymierzyłem mu cios w brzuch i nos. Kiedy bójka zaczęła się na dobre, zapomniałem o ciemnowłosym, który jak się okazało poszedł w moje ślady nie widziałem czy, a jeśli to jak mocno oberwał bo ból lewego żebra nieco przysłonił moje zmysły jednak dalszej akcji bójki chyba nikt nie mógł przewidzieć.
Za nami dało się słyszeć szybkie, niemal wściekłe kroki, stukot płaskiego obcasa, tak charakterystycznego, że na moim ciele zagościła gęsia skórka.
- Aaron znowu robisz sobie wstyd i problemy - zawarczała wysoka, stojąca za mną brunetka. Co ciekawe moja opiekunka była jedną z tych, które swoim zacięciem i impetem siały postrach pośród mieszkańców ubogich dzielnic. Przy okazji też doskonale wiedziała, jak upokorzyć mnie w ramach kary - Ile to ja mam się za Ciebie wstydzić? - kobieta strzeliła mnie z otwartej dłoni w czoło wywołując fale śmiechu u tatuażysty.
- A pan... - zwróciła się do niego z lekkim uśmiechem - Niech pan wejdzie. Dam panu czyste ubrania i nieco się pan umyje. Przepraszam, że ten wstrętny dzieciak narobił panu kłopotów.


Jacob? Nic nie wymyślę><

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz