sobota, 10 września 2016

Od Aaron'a C.D Jacob'a

Jęknąłem cicho zaszokowany całym zajściem. Nie było w tym nic czego mógłbym się spodziewać, czego ktokolwiek mógł. Szczerze mówiąc chyba nikt nie przypuszczał, że wszystko potoczy się właśnie w tak nietypowy sposób.
Niepokojąca cisza ogarnęła całą naszą trójkę, w taki sposób, że zdawała się przenikać każdego z nas kolejno, odczytując nasze myśli, przenikając umysł tak delikatnie, że kompletnie nikt o tym nie wiedział, każdy jednak to czuł.
- Niedługo się mnie pozbędziesz - warknąłem do niej urażony zbytnią czułością.
- Oh, na Boga! Dopiero skończyłeś osiemnaście lat, zanim się pozbierasz będę stara i schorowana, a Ty będziesz musiał mi pomóc - uniosłem pytająco brew do góry sugerując się jej matczyną opiekuńczością.
W jakże dorosłą konwersację wkradło się ciche chrząknięcie.
- Nie zapominajcie, że nie jesteście tu sami - spojrzałem na swojego towarzysza. w jego oczy, kompletnie bez wyrazu, wkradło się rozbawienie. Mimo to jego ton rozbrzmiał stanowczo i oficjalnie.
Dopiero wtedy doszło do mnie to co powiedział chwilę temu, miał na mnie... Zlecenia? Ktoś chciał mnie zabić?
Chwila cofnij.
To znaczy, że ktoś dowiedział się o moich przestępstwach? Odtworzyłem w głowie kilka istotnych informacji szukając w nich pominiętego szczegółu.

22 Grudnia...
- Wesołych świąt! Szczęśliwego nowego roku! - mały chłopiec raźnym krokiem przemierzał ulicę wykrzykując hasła, które potencjalnemu słuchaczowi przypominały o pewnym ważnym wydarzeniu... Świętach  Bożego narodzenia. Niektórzy odpowiadali mu tym samym, lub zwykłymi uśmiechami zdarzały się jednak przypadki, które małego chłopca obrzuciły pogardą, jakby wstydziły się za aktualną nadzieję naszego społeczeństwa. Do tych właśnie osób należała trójka chłopców, którzy może wyśmiewali nie tyle co chłopca, co ogromną jego radość do życia i nadchodzących najbliższych dni. Przemierzali właśnie oni ulice miasta w poszukiwaniu rozrywki nieco ciekawszej niż żarty z 13-latka. 
- Ci ludzie są śmieszni, tak bardzo starają się dla innych, ale czy ktokolwiek z tych osób doceni ich marne starania? - Alec, najwyższy z ich trójki osiemnastolatek skwitował ich zachowanie z autentycznym smutkiem. My wszyscy żałowaliśmy.
- Daj spokój i tak wszyscy wiedzą, ze im zazdrościsz - prychnął kolejny uderzając go w ramię z pięści, na tyle mocno, że zrobił trzy kroki w bok, wpadając na 16- letniego blondyna, najniższego i najmłodszego z całej trójki. Jak bardzo by to nie bolało, miał rację. 
- Ała! - jęknął szesnastolatek przytrzymany przez Aleca. 
- Taylor! - wykrzyknęli obaj ze zdenerwowaniem, zabawną sytuację przerwał wysoki mężczyzna, który z irytacją wepchnął swoją drewnianą laskę między nich. 
- Paskudne bachory! - wykrzyknął poprawiając swój biały, nienaganny i okropnie drogi garnitur. Waliło od niego drogimi perfumami, nawet jego układania godzinami fryzura potwierdzała z jak nadzianą osobą mieli do czynienia. 
- Szkoda by było gdyby stracił swój majątek, ciekawe jakby wtedy odnosił się do nas wszystkich, tych biedniejszych - prychnął z irytacją, kręcąc głową tak, że jego czarne włosy poruszyły się spokojnie na wietrze. Te kilka słów, proste zdanie... Wpłynęło na nich tak mocno, że niemal każdy natychmiast zrozumiał co trzeba zrobić. 
Tylko czy ich plany, w chociażby najmniejszym stopniu było słuszne?
Ale oni tego chcieli. Od zawsze pragnęli tej równości, której nie rozumieli ludzie mający więcej, mający wszystko, łącznie z wielkim ego. Ciężko było wychowywać się w najbiedniejszych dzielnicach miasta, zasnutych mgłą strachu i tajemniczości....

Wspomnienie jakby nagle się urwało, lub też urwałem je sam. Nie chciałem wracać do tego co było potem, pragnąłem o tym zapomnieć, o tym jak cudownym sposobem uniknąłem konsekwencji, a w końcu przeze mnie zginęła niewinna osoba.
To ja trzymałem pistolet...
Wtedy jednak jeszcze to do mnie nie docierało, nie rozumiałem czego się dopuściłem. Czerpałem dumę z tego, że pokazywałem tym bufonom co może się stać jeśli podważą moje zdanie.
Zdanie kogoś kto nigdy dla nikogo się nie liczył.
Z tym, że to nie był jedyny taki przypadek.

09 marca...
Początek wiosny, to nie tak miało wyglądać. Co jednak mieliśmy zrobić jeśli dyrektor szkoły groził Taylor'owi policją?
Za wandalizm i agresję wobec nauczycielowi od wychowania fizycznego, który według zeznań chłopaka negował jego pochodzenie, mówił, że tacy jak on nie powinni uczyć się w tej samej szkole co dzieciaki w centrum.
W efekcie czego dorosły mężczyzna raczej już nic nigdy nie powie.
Rozprawa sądowa, rodzina zastępcza, poprawczak...
Musieliśmy wziąć sprawę w swoje ręce. 
O ile sam wuefista nie stanowił problemu stwarzał je sam dyrektor szkoły. Oni byli tacy sami, robili wszystko by tym ze "społecznego marginesu" zniszczyć życie, zabrać możliwość dostania się do dobrych szkół, zdobycia pracy według nich, powinniśmy zachowywać się jak niewolnicy. Trzeba było z tym skończyć.
Jeszcze tej samej nocy mieli gotowy plan działania, długie godziny pieszej podróży oczyściły ich umysły od poczucia winy, a ciężkie plecaki odebrały im tyle sił by zaczęli wątpić w powodzenie całego wydarzenia. Ale nie mogli się poddać.
Byli przyjaciółmi od najmłodszych lat, mniej więcej od czasów gdy Aarona pobili chłopcy z bogatych dzielnic bo na to właśnie dzieliło się całe miasto, całe jego populacja. Na biedne i bogate dzielnice. Tylko ta dwójka stanęła w jego obronie, tylko oni okazali mu pomóc i pomogli przystosować się do życia na ulicy.

Dyrektor szkoły, masa nauczycieli, wszyscy mogli się domyśleć. Wszyscy zawsze spodziewali się po mnie czegoś takiego i tak widać ja ich nie zawiodłem, nie to jednak teraz miało największe znaczenie. Skoro zlecenia były na mnie to co się stało z...
- A Taylor i Alec? - zacisnąłem dłonie w pięści, miarowo wypuszczając powietrze z ust. Ciśnienie wypełniło moje płuca, głowę, krew w żyłach buzowała tak szybko, że niemal zrobiło mi się gorąco. Krople potu spłynęły po moim czole, policzkach, brodzie i prosto na szyję spływając po koszulce co doprowadziło mnie do szału. Obserwowałem jak jego wargi na początku bardzo delikatnie rozciągają się coraz szerzej i szerzej... Unoszą do góry, pokazując jego śnieżnobiałe zęby, ta ironia, to rozbawienie, ta cholerna, obrzydliwa pewność siebie. Spojrzałem w jego oczy, dostrzegając w nich nie tyle odpowiedź co wyzwanie. Chciałem go zabić, rozerwać na strzępy i do tego też się przymierzyłem.
Rzuciłem się do przodu z pięściami wymierzonymi prosto w buźkę lalusia. W ostatniej chwili silne dłonie przyszpiliły moje ramiona odciągając od mężczyzny.
- Jesteś popierdolony! Zabiłeś ich! Zabiłeś ich bo co?! Bo walczyli o zasrany szacunek?! To na co czekasz?! Wykończ mnie, skoro o to Cię proszą! - darłem się i miotałem jak tylko mogłem, a z moich oczu płynęły strumienie łez.  Jedyne jednak co udało mi się osiągnąć to gorzki, tryumfalny śmiech.
Jak ta mała nędzna kurwa miała czelność stać jeszcze w moim domu?
- Wolę patrzeć jak cierpisz, sam się wykończysz - z satysfakcją wpatrywał się w mój szał i ból, wiedząc, że ma rację wypowiadając te słowa.
- Weź to i wypierdalaj! - wcisnąłem mu dług w dłonie, gotów go udusić.
- Możesz sobie zachować, kup sobie honor - prychnął mi w twarz mimo wszystko chowając pieniądze do kieszeni. Alex nadal trzymała dłonie na moich ramionach, a ja miałem ochotę odwrócić się i jej przyłożyć. Obserwowałem jak wysoki tatuażysta odchodzi, razem z całą moją nadzieją na odzyskanie przyjaciół, na cokolwiek dobrego tym popieprzonym padole.
- Aaron... - odwróciłem się do głosu, który otoczył mnie jak chmura gęstą mgłą spowija świat. Zimno rozeszło się po moim ciele kiedy odpychałem ramiona kobiety.
- Odpieprz się! - podniosłem głos i pobiegłem schodami na górę.
Teraz wzięło ją na litość?! Może sobie darować i zachowywać się jak zero, którym jest. Wparowałem do swojego pokoju, niemal wykopując drzwi z nawiasów i w pośpiechu wyjąłem pierwszą lepszą torbę pakując w nią ubrania. Odsunąłem łóżko obserwując jak jedna z brązowych, spróchniałych desek odstaje od reszty ukazując się w uwypukleniu. Przyłożyłem dłonie do jej spodu podciągając nieco do góry.
Ten sprytny fakt odkryłem całkiem niedawno. Wszystkie moje oszczędności, razem z tymi skradzionymi mieściły się właśnie tutaj, a wcześniej?
Trzymałem je wszędzie gdzie się da, w każdym możliwym miejscu, do którego Alex nie zaglądała by skumulować wszystko pod deskami pokoju.
Upychałem pieniężne pliki  w każdą, nawet najmniejszą kieszeń swojej torby i gdy dokopałem się do końca wyciągnąłem ostatni potrzebny mi przedmiot.
Jego czerń rozbłysła zaraz po wyciągnięciu, dając mi do zrozumienia jak wiele ryzykuję przez jej posiadanie. Skoro jednak ktoś planował mnie uśmiercić, warto było zachować jak najlepsze środki ostrożności. Wsunąłem pistolet pod pasek od spodni i przykryłem koszulką.
Prawda jest taka, że każdy jeden miał tutaj broń. Niestety dziwnie było jej nie mieć jeśli Twoje życie było cały czas zagrożone. Wsadziłem drewno na swoje miejsce, a łóżko odsunąłem tak, by nie pozostawiło żadnych podejrzeń.
Właściwie nic więcej mnie tu już nie trzymało. Chwyciłem czarny pasek od czerwonej torby i ruszyłem przed siebie ignorując Alex, której spostrzegawcze jednak oko wypatrzyło w mroku moją osobę.
- Wychodzisz? - rzuciła przez ramię zalewając wrzątkiem kubek z herbatą. Przez chwilę moja dłoń zatrzymała się na klamce z małym zawahaniem.
- I nie wracam... - zamruczałem do siebie i wyszedłem otoczony światłem z rozpalonych pokoi. Żałowałem tylko, że nie pożegnam się z rodzeństwem.
Ale co jeśli ja pomszczę przyjaciół i narażę ich na niebezpieczeństwo?
Bo... Musiałem ich pomścić.
Do tej pory jak głupi wierzyłem, że wyjechali na studia i do pracy i wrócą kiedy tylko nadarzy się okazja, że wszystko u nich dobrze i ułożyli sobie szczęśliwe życie... Jak on to wszystko ugrał?
Ciekawe czy przyszło mu tak banalnie jak wydawało się mnie samemu. Ale on musi ponieść karę.
Jeśli to będzie moja ostatnia zbrodnia to potem mogę odejść stąd w spokoju. Tylko jak długo będę w stanie uciekać nim mnie dopadną?
Pierwszym moim przystankiem był pobliski sklep, zrobiłem w nim pierwsze zakupy, same najpotrzebniejsze rzeczy by nie marnować pieniędzy na głupoty. Pożegnałem się grzecznie z kasjerem całodobowego i wyszedłem. Dalej oczywiście do salonu, tego pamiętnego salonu gdzie cała chora akcja miała swój początek, gdzie uśmiercono moich najlepszych przyjaciół.
Jedynych...
Przełknąłem gulę w gardle wchodząc do centrum miasta, w tym jednak wypadku nie zwracałem najmniejszej uwagi na wszystko dookoła, teraz znaczenie miał tylko jeden budynek, w którym na moje szczęście właśnie paliło się światło.
Gdzieś w odmętach mojego mózgu zagościło zwątpienie, czy ja faktycznie jestem w stanie po raz kolejny zabić człowieka...?
Zdusiłem jednak wyrzut  sumienia przypominając sobie o tym jak wiele odebrał mi chłopak.
Dotknąłem metalowego spustu, który ciasno przylegał do mojej skóry. Utrzymując się w cieniu szukałem tylko odpowiedniego momentu. Czekając aż chłopak zniknie wgłębi pomieszczenia wparowałem do środka.
Nie myślałem w tym momencie zbyt racjonalnie więc może to był błąd. Zamknąłem za sobą drzwi i czekałem.
- Wiedziałem, że przyjdziesz - usłyszałem głos, niemal zniżony do szeptu. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, czy to możliwe, żeby uknuł tę bajeczkę by mnie dopaść?
Nie, to niemożliwe... Przecież nawet nie wiedział kim byłem.
Musiał za to zapłacić.


BOŻE NIE WIEM UMIERAM.
Miało być fajnie, nie wyszło.
Jacob?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz